Posłuchajcie co Ksiądz Sławek opowiada o dniu, kiedy obchodzimy Sylwestra. Dla nas jest to oczywiście coroczne świętowanie Nocy Chwały, na którą wszyscy
Pozew o rozwód musi zawierać wszystkie żądania. Orzeczenie rozwodu jest możliwe wówczas, kiedy doszło do rozpadu wszystkich więzi łączących małżonków. W toku postępowania sąd sprawdzi, czy więzi, które winny łączyć żonę i męża (więź psychiczna, więź ekonomiczna, więź fizyczna) nadal istnieją. Jeśli tak, wówczas
III CZP 87/06). Ważne. Pamiętaj, że z tego orzeczenia wynika, że żeby takiej zmiany dokonać, musisz wnieść apelację, co do orzeczenia rozwodu bez orzekania o winie. Jeśli wyroku co do winy nie zaskarżysz, nie będziesz mieć możliwości zmiany. Pamiętaj również, że taka zmiana nie może wynikać z Twojego „kaprysu”, ale
Dzień bez śmiechu to dzień stracony, więc zabierz swoją codzienną dawkę humoru razem z nami! 🎉 W dzisiejszym odcinku przygotowaliśmy dla Ciebie żart niewart
O zwierzątkach O duchownych. Idzie ksiądz przez las. Nagle słyszy, że za krzakami coś się skrada, więc zaczyna się modlić: - Panie Boże, spraw aby to zwierzę było chrześcijańsko nastawione. Nagle zza krzaków wychodzi wilk. Klęka na kolanach, składa łapki i mówi: - Panie Boże, pobłogosław ten oto posiłek.
Ksiądz opowiada co się działo na Giewoncie podczas tragicznej burzy w Tatrach. Duchowny został trzy razy trafiony piorunem. Prosił Boga o śmierć. Nie mógł wytrzymać bólu.
. Pod koniec września w Sądzie Rejonowym w Gorzowie ruszy proces księdza Dariusza T., który na plebanii hodował marihuanę i wypiekał z niej ciasteczka. Ponadto ksiądz sprzedawał tabletki ecstasy i namawiał znajomego do składania fałszywych zeznań. Tuż przed świętami Wielkanocnymi gorzowscy policjanci zatrzymali na plebanii przy ul. Gwiaździstej księdza Dariusza T. Śledczy znaleźli w pokoju wikariusza urządzenia do hodowli marihuany, sam narkotyk oraz ciasteczka z jej zawartością. Oprócz tego ksiądz posiadał również tabletki ecstasy. Do sprawy został zatrzymany również jego znajomy, Franciszek D., który pomagał księdzu w rozkręceniu hodowli marihuany. Mężczyzna dostarczał wikariuszowi narzędzia do uprawy marihuany oraz doradzał jak ją hodować - ostatecznie usłyszał trzy zarzuty. Jak ustalił portal w momencie zatrzymania ksiądz miał w piekarniku 7 ciasteczek z marihuaną, które zamierzał sprzedać. Proces wikariusza ruszy w piątek 28 września w Sądzie Rejonowym w Gorzowie. Ksiądz Dariusz T. ma przedstawionych łącznie sześć zarzutów. Będzie odpowiadał przede wszystkim za uprawianie marihuany w okresie od lipca 2017 do marca 2018 na terenie plebani, a także za posiadanie produktów zawierających marihuanę, czyli za ciasteczka z zawartością marihuany. Ponadto udzielał odpłatnie i nieodpłatnie marihuanę innej osobie, a kolejnym dwóm osobom sprzedawał tabletki ecstasy. Kolejnym zarzutem jest to, że ksiądz namawiał swojego znajomego Franciszka D. do składania fałszywych zeznań. O komentarz w sprawie księdza Dariusza T. zwróciliśmy się do kurii diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. - O tym, czy duchowny jest winny zarzucanych mu czynów zdecyduje sąd. Nadal pozostaje w mocy decyzja biskupa diecezjalnego o wycofaniu tego księdza z posługi duszpasterskiej. Nie odprawia więc on dla wiernych mszy św., nie głosi kazań, nie spowiada, nie uczy religii w szkole, ani nie podejmuje innych działań duszpasterskich - komentuje ks. Andrzej Sapieha, rzecznik prasowy Kurii Diecezjalnej w Zielonej Górze.
- Miałem znajomego proboszcza – opowiadał prałat Paweł – którego męczyło, że nie odczuwa żadnej wdzięczności wewnętrznej za swój sakrament kapłaństwa, a przecież, w co wierzył mocno, jest ten sakrament zdrojem szczególnych łask. - Tego proboszcza – mówił dalej prałat Paweł – straszne z tego powodu zżerały wyrzuty sumienia, ale nie byle jakie: porządne wyrzuty, pełne nieprzespanych nocy i gryzienia paznokci, tak że wstydził się następnego dnia pokazywać dłonie. No bo jak: kapłan chrystusowy, niesie Ewangelię, a tak prywatnie – to wcale nie czuje, że jest kimś wyjątkowym, że go ktoś posłał i go docenia. - No i jeszcze – ciągnął prałat Paweł – drogą jakiegoś psychologicznego przeniesienia strasznie tego proboszcza męczyło sumienie, jak się dowiadywał, że ktoś w jego parafii też nie odczuwa wdzięczności za sakramenty Boże, np. z lekceważeniem wypowiada się o chrzcie świętym albo o sakramencie małżeństwa. Bardzo się tym przejmował, uważał, że to jego wina i że przez swoją wadę wewnętrzną nie dość czasu poświęca propagowaniu nauki o cudownych i bezpośrednich pożytkach z życia sakramentalnego. - A tam, do debili mówić. Szkoda czasu. Obejrzą sobie potem telenowelę i więcej zapamiętają – skrzywił się ksiądz magister Wojciech. - Takim zmęczonym księżom opowiadam zawsze w konfesjonale przypowieść o ojcu marnotrawnym – powiedział ojciec Jacek – i przypominam łagodnie dobrotliwy ton ojca w stosunku do dobrego syna: „dziecko, ty przecież zawsze jesteś przy mnie...” W ogóle postać dobrego syna za rzadko jest w kazaniach wykorzystywana. Może dobry syn też nie lubił swojej funkcji – dobrego syna. - Podobny syn... to jest sen, przepraszam, przyśnił się temu mojemu proboszczowi – zająknął się prałat Paweł. – Ale to nie był przyjemny sen. Pan Bóg był takim tatusiem-hipisem niemieckim. Był ubrany w jakiś przepocony, czarny T-shirt i pachniał... śmierdział w zasadzie... alkoholem. To jest, wódą i, przepraszam... rzygami. Mówił coś bełkotliwie, że wszystko jedno, że nie ma nic ni ch..., przepraszam, sensu. I jeszcze nie pamiętał imienia tego proboszcza, czyli niby swojego syna w tym śnie. Proboszcz opowiadał mi, że jeśli kiedyś był bliski próby samobójczej, to wtedy po obudzeniu się. - I co się dalej stało? – zainteresował się ojciec Jacek. - Następnego dnia był zaplanowany ślub po południu. Proboszcz zabrał ten ślub swojemu wikaremu. – Jak mnie ma coś uleczyć, to tylko piękny ślub, zakochany pan młody i panna młoda w białym welonie. Pożytek z sakramentu widoczny jak na dłoni. – Nawet sprawdził wcześniej dyskretnie, czy panna młoda nie będzie w ciąży. To by wszystko popsuło. - I coś wypadło nie tak – zapytał ksiądz magister Wojciech. - A nie, wszystko było w porządku. Przynajmniej ze strony państwa młodych. Bo proboszcz w końcu sam zepsuł im ślub. Upuścił obrączkę panny młodej do kratki wentylacyjnej. Potem, kiedy z nim rozmawiałem, był bardzo zadowolony. – „Mówiłem, moja wina, że nie odczuwają wdzięczności za sakramenty” – tak mi opowiadał.
Prawomocny wyrok zapadł ponad dwa miesiące temu. Ale ksiądz Tadeusz Niziołek z Nowej Wsi Czudeckiej, skazany na karę trzech lat pozbawienia wolności za śmiertelne przejechanie dziecka i nieudzielenie pomocy po wypadku, w więzieniu nie siedzi - donosi oburzona Trybuna. Po czym przystępuje do uogólnień. Porozmawiaj o tym na FORUM W artykule zatytułowanym "Kręte drogi" napisano: Rodzice 11-letniej Ani, która dwa lata temu w maju zginęła pod kołami samochodu duchownego, mają już nawet wątpliwość, czy kara dosięgnie sprawcę. Wszystko jest takie kręte od początku - mówi bezradnie ojciec Ani, Sylwester Betleja. - I pewnie gdyby prasa o tym nie pisała, ukręcono by sprawie głowę już dawno. Przecież na drugi dzień po wypadku prokurator ze Strzyżowa ogłosił, że ksiądz przejechał nieżywe dziecko potrącone przez ciężarówkę, co było nieprawdą. Ania rzeczywiście została wcześniej potrącona przez inne auto, ale gdy wjechał na nią księżowski samochód, jeszcze żyła. Żyła też przez chwilę jeszcze po tym, gdy duchowny odjeżdżał z miejsca tragedii. W 20 godzin później ksiądz sam zgłosił się na policję, bo wcześniej, jak zeznał, był w szoku. - Ale już na drugi dzień rano spowiadał ludzi w Babicy - pamięta Sylwester Betleja. Ksiądz pojawił się u rodziców ofiary dopiero po miesiącu, nie mówił o swojej winie, ale przedstawił się jako świadek w sprawie. - Na uwagę żony, dlaczego tak późno się zainteresował, proboszcz odrzekł, że mieli tu być wcześniej inni księża, żeby sprawę załatwić - opowiada ojciec. Rodzice przypominają, że mimo wyroku sprawca tragedii nie trafił do więzienia. Gdy miał zostać wezwany do odbycia kary, adwokaci zażądali sprostowania omyłki w dacie jego urodzenia. Bo w aktach Sądu Rejonowego w Strzyżowie, gdzie zapadł wyrok i skąd może być nakazana egzekucja kary, pomylone zostały miesiące urodzenia księdza. Zamiast listopada wpisano luty. - To zwykła omyłka pisarska, która mogła powstać już na etapie zapisów dochodzenia prokuratorskiego i potem mogła być machinalnie powtarzana - przypuszcza Leszek Zamorski, prezes Sądu Rejonowego w Strzyżowie. - Zdarzają się takie rzeczy, jak się dużo pisze. To zostanie sprostowane, bo przecież zakład karny nie przyjmie skazanego z błędnie podaną datą urodzenia. Ale w tej chwili akt sprawy nie ma u nas - są akurat w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie. W tej instancji rozpatrywana była apelacja od strzyżowskiego wyroku. Sąd Okręgowy w Rzeszowie stwierdził, że popełniono wiele błędów już w pierwszym etapie śledztwa, przy opisie zdarzenia i oględzinach zwłok. Wiele dowodów bezpowrotnie też uległo zatarciu lub zniszczeniu. Sąd rzeszowski nie cofnął jednak sprawy do rozpatrywania w pierwszej instancji, aby nie przedłużać dochodzenia prawdy. Przesłuchał ponownie wielu świadków i biegłych. I potwierdził swym wyrokiem, już prawomocnym, postanowienie ze Strzyżowa. Więcej na następnej stronie - Nic nie stoi na przeszkodzie, by nakazać wykonanie kary, ale oczywiście wiadomo jednocześnie, że Żaden sędzia nie odważy się wydać takiej decyzji, nie mając akt sprawy w ręku - mówi sędzia Iwona Szczypiór, rzecznik Sądu Okręgowego w Rzeszowie. - Akta znowu trafiły do nas, bo pełnomocnicy rodziców Ani Betlei złożyli wniosek o uzupełnienie wyroku o koszty zastępstwa procesowego. Po rozpatrzeniu tego w sumie ubocznego zagadnienia, akta wrócą do Strzyżowa. Sędzia Szczypiór podkreśla, że te dodatkowe czynności nie mają przecież "żadnego wpływu na treść merytorycznego rozstrzygnięcia". Bo ksiądz jest skazany prawomocnym wyrokiem na karę więzienia. Kiedy ją odbędzie, Bóg raczy wiedzieć. Obecnie skazanemu sprzyja galimatias z krążącymi aktami sądowymi. Czy ksiądz Tadeusz nie będzie wnosił o odroczenie albo zawieszenie kary, gdy akta wrócą znów do Strzyżowa? - Życie pisze takie scenariusze, które nie sposób wymyślić ani przewidzieć - rzuca mimochodem sędzia Szczypiór. Rodzice Ani słyszeli od ludzi, że ksiądz chyba już od kilku tygodni nie odprawia mszy w swojej parafii. Nie jest też już tam proboszczem, choć kazania jeszcze niedawno głosił. Nie uczy dzieci w szkole. Ludzie mówili, że pożegnał się z parafianami, przedstawił im swojego następcę i ogłosił, że idzie na roczny urlop zdrowotny. - Ksiądz drwi sobie z nas i z tego wszystkiego, jakby go wcale wtedy nie było na drodze przed naszym domem, jakby nie zabił naszej Ani - mówi z goryczą Sylwester Betleja. - W sądzie w Rzeszowie nie pojawił się ani razu. W Strzyżowie na ostatniej rozprawie po ogłoszeniu wyroku nawet nie spojrzał na nas. Z kartki odczytał, że nas przeprasza i będzie się modlił za Anię. On, który tyle kazań głosił, nie potrafił powiedzieć tych kilku słów szczerze od siebie? Ale czy można się dziwić? Wszystko, co zeznawał przed sądem, było kłamstwem. Mówił, że Anię miał potrącić śmiertelnie TIR, a on tylko przejechał po czymś, co wypadło spod przyczepy i przypominało "kawał szmaty albo tektury". Nie było żadnego TIR-a - potwierdzili wszyscy świadkowie zeznający przed sądem, a biegli wykluczyli taką możliwość zdarzenia. Tego, kto potrącił Anię jako pierwszy, nie ustalono do tej pory. Wiadomo natomiast, że szosą jechała wtedy kolumna samochodów z księżmi, którzy wracali z Jawornika Niebyleckiego po uroczystościach odprowadzenia tam obrazu Matki Boskiej. Wśród nich był biskup pomocniczy diecezji rzeszowskiej Edward Białogłowski, który sam kierował polonezem. Więcej na następnej stronie W zeznaniach odczytanych na rozprawie w Strzyżowie (wśród 40 podobnych, złożonych przez księży i innych świadków) biskup stwierdził, że on również jechał za TIR-em. I tę ciężarówkę wyprzedził dopiero w Babicy. O wypadku zaś dowiedział się na drugi dzień wieczorem. Rodzice Ani natomiast są święcie przekonani, że już rano słyszeli w radiowej transmisji mszy, jak biskup modlił się za duszę ich dziecka. Mechanik, który dwa dni po wypadku wymieniał olej w aucie biskupa, zeznał, że nie zauważył, by samochód był uszkodzony. Policjanci, którzy po kilku tygodniach badali tego poloneza też nie znaleźli "żadnych mikrośladów". - A jakie ślady i jakim dowodem mogła być na przykład świeczka, którą Ania miała w ręku, bo szła do kościoła na apel majowy? - zastanawia się ojciec Ani. - Może na tej świeczce, dziwnie zaginionej, były jakieś ślady lakieru auta, które potrąciło nasze dziecko. Sylwester Betleja przypomina, że w niektórych kościołach odczytywano list z kurii i piętnowano prasę, która oczerniała biskupa. - Ludzie wychodzili, albo nawet gwizdali, jak to słyszeli - mówi ojciec Ani i powtarza kolejny raz: - Ksiądz Niziołek nawet gdyby był głuchy, to by przecież usłyszał, że roluje nasze dziecko swoim seatem, gdy wlókł Anię pod spodem tego auta. A wszyscy księża, którzy jechali w kolumnie, omijali to miejsce, jakby pies albo kura leżała zabita na drodze, a nie dziecko. Proboszcz z Połomii też przejechał i się nie zatrzymał. Dwaj księża uczynili to tylko na chwilę, ale też zaraz odjechali. Rodzice Ani przeżywają wciąż od nowa tamten wypadek. Ojciec mówi, że zdarzają się wypadki, gdy ktoś wpadnie pod samochód. Ale Ania była zawsze aż nadmiernie ostrożna, gdy przechodziła przez drogę. Zginęła. - Zabił i uciekł - Sylwester Betleja nie szczędzi mocnych słów, gdy ocenia, co się dzieje ze sprawcami wypadku. Czy ksiądz zostanie zmuszony do odbycia kary? Czy znajdą się świadkowie, którzy widzieli samochód, który pierwszy potrącił Anię? Po przeczytaniu tego tekstu nie wiadomo, czyje drogi są bardziej kręte: polskiego wymiaru sprawiedliwości czy dziennikarzy Trybuny. Porozmawiaj o tym na FORUM
ksiądz opowiada kawał o winie